Lucy Maud Montgomery to nie tylko Ania z Zielonego Wzgórza, chociaż rzeczywiście, skojarzenie nazwiska pisarki z Anią jest automatyczne. Ale pamiętam, jak będąc nastolatką, w jedną noc połknęłam "Błękitny Zamek"...
Cóż, księcia z bajki można spotkać wszędzie, tylko trzeba się odważyć wyjść mu naprzeciw.
"Nie zapalali światła - wystarczały im kapryśne odblaski kominka, w których świetle twarze ich już to wynurzały się z cienia, już to zapadały weń z powrotem. Gdy świst wiatru potęgował się, Edward zamykał drzwi, zapalał lampę i czytał Joannie poezje, rozprawy naukowe lub wspaniałe, soczyste opisy dawnych wojen. Beletrystyki nie uznawał - zaklinał się, że go nudzi śmiertelnie. Joanna jednak sama dla siebie czytywała od czasu do czasu powieści, nowele lub humoreski. Wyciągnięta wygodnie na wilczych skórach rozkoszowała się do syta swą lekturą, rozmyślając, wzruszając się lub śmiejąc. Edward na szczęście nie należał do tych uprzykrzonych ludzi, którzy nie potrafią wysłuchać czyjegoś śmiechu nad książką, by nie zapytać od razu: "Co cię właściwie tak śmieszy?" "
Lucy Maud Montgomery: "Błękitny Zamek". Nasza Księgarnia, Warszawa 1985, s. 109; tekst opracowano na podstawie wydania polskiego z 1926 r.
