"Dzieci z Bullerbyn" to zdecydowanie książka mojego dzieciństwa. Do dzisiaj potrafię z pamięci klepać całej jej fragmenty. I uśmiecham się do tych swoich wspomnień.
"Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać." - tu tkwi, wyrażona przez Astrid tajemnica przewagi książki drukowanej nad ebookiem. Skąd Astrid wiedziała o tym prawie 80 lat temu?
Britta, Anna i ja pobiegłyśmy do sklepikarza i kupiłyśmy czerwonego, zielonego, żółtego i niebieskiego papieru, gdyż chciałyśmy zrobić koszyczki na choinkę.
Potem poszłyśmy do domu. Było tak jasno i ładnie. W pewnej chwili, po drodze, Britta wyjęła swoją książkę z bajkami. Powąchała ją. Potem powąchaliśmy ją wszyscy po kolei. Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać. Potem Britta zaczęła czytać swoją książkę. Jej mama też powiedziała, że książki należy schować aż na wieczór wigilijny. Britta tłumaczyła się, że przeczyta tylko mały, malusieńki kawałek. Gdy przeczytała ten kawałek, uważaliśmy wszyscy, że to jest bardzo ciekawe opowiadanie, i poprosiliśmy ją, żeby przeczytała jeszcze kawałeczek. Przeczytała więc jeszcze trochę. Lecz to nic nie pomogło, bo gdy skończyła, byliśmy znów ciekawi dalszego ciągu.
- Muszę się dowiedzieć, czy książę został odczarowany, czy nie - mówił Lasse.
Zmuszona więc była przeczytać jeszcze kawałeczek. Czytaliśmy więc aż do Bullerbyn, a wtedy okazało się, że Britta przeczytała nam całą książeczkę. Powiedziała jednak, że to nic nie szkodzi, bo i tak przeczyta ją jeszcze raz w wieczór wigilijny."
Astrid Lindgren: "Dzieci z Bullerbyn". Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 376 s., tłum. Irena Szuch-Wyszomirska
